niedziela, 17 stycznia 2021

Strach i głos

 Zamyka się w przestrzeni, kiedy mam podnieść słuchawkę i wybrać numer. Najbardziej wtedy jest irracjonalny. Dotyczy rozmów służbowych, często formalnych, sprowadzających się do zwykłej wymiany informacji, zdobycia niezbędnych danych. A jednak wygodniej schować się za słowem pisanym, wystukanym SMS-em, zostawioną wiadomością, mailem. 

Strach mieszka głęboko. Zaskakuje, kiedy próbuje nie tyle wyjść, co wyjrzeć tylko na zewnątrz. Ostatnio dał się usłyszeć. Prosta samogłoska "a", wypowiadana jednostajnie, ręce złożone tak, by stworzyć swoistą tubę, ciało ułożone w pozycji dziecka. Miał wybrzmieć wewnętrzny głos, a usłyszałam strach. Za tą świadomością nic nie poszło. Świat wokół mnie tego nie odnotował, ale strach został dostrzeżony, w pewien sposób uwagą dopieszczony. Głos wyszedł na pierwszy plan, miękko wydobywając się przez całkiem nieźle otwarte gardło. Samogłoska wydobywała się z ust nieśpiesznie, jak dym papierosowy, jak mgła. Nie za cicho, niezbyt głośno. Tyle, bym przede wszystkim ja ją słyszała. Oswajała. Tak, to ja, mój głos. Ten z głębi. Ten najbardziej osobisty, intymny. 

Pojawiło się też znudzenia. Nic nowego nie wybrzmiało, nie dopominało się uwagi. Pozwoliłam sobie na ciszę. Zamknęłam gardło, usta, oczy. Położyłam głowę na dłoniach i wsłuchałam się w głosy wokół mnie. Jakże inne, niosące emocje, uczicia, odkryte stany z wnętrza JA.

Biodanza 31.10/03.11/04.11.2020

 Zmieniła dużo i jeszcze więcej wniosła. Gdyby to ubrać w słowo, byłoby to CZUCIE ale i OBECNOŚĆ. 

Zmieniłam się. Reaguję, mówię, nie jestem już bezkrytyczna. Przez dwa lata dużo doświadczyłam. Od zakochania od pierwszego warsztatu, przez życie od biodanzy do biodanzy, po świadome wybory.

To droga, taniec, spotkanie ze sobą przez obecność innych. To szukanie wspólnego rytmu, uważność na siebie nawzajem. To radość z życia, czucie go komórkowo. To patrzenie i widzenie. Wzruszenie. Szczęście. Spokój ale i swoboda z rozbrykaniem. To wzrastanie. To dotyk. Czasem tylko opuszkiem palca, częściej dłoń zamknięta w dłoni. Uścisk, który może być zaproszeniem do przytulenia. To uśmiech, ale i łzy. To głos, choć nie rozmowa. To energia, która wszystko układa, przywraca do życia, nadając mu nowy smak, pozwalając dojrzeć i dać zgodę na wszystkie odcienie codzienności. Dając przestrzeń na zatrzymanie się. 

Biodanza to taniec życie. Zaczyna się od spaceru. Poczucie siebie, pewności kroku ale i kierunku. Zawsze można go zmienić, skręcić, ważne by się nie cofać. Potem dopiero zauważa się innych. Tak jak w życiu i tu nigdy nie jesteśmy sami. Zaczynamy spotkać się wzrokiem. Naturalnym odruchem okazuje się uśmiech. Idziemy w parze. Szukamy wspólnego rytmu. Konieczne jest też podążanie w tym samym kierunku. Czasem to dzieje się od razu. Klik i wszystko jest na swoim miejscu, toczy się swobodnie, naturalnie. Jest przestrzeń na dodatkowe ekspresje. Bywa też trudno. Choć czasem trudne początki przeradzają się w cudną wymianę energii. Ile zmian, ile duetów, tyle doświadczeń. Słowo ZMIANA jest tu kluczowe. Ten moment, kiedy spojrzeniem, gestem, nierzadko uściskiem sobie dziękujemy i idziemy, każde w swoją stronę, w stronę innej osoby. Bardzo często zmiana ogłoszona jest w chwili, gdy rytm został odnaleziony, wspólny kierunek obrany, kiedy wspólny marsz ma swoją dynamikę i nie męczy, wręcz cieszy. Zmiana przychodzi znienacka. Niby wiadomo, że będzie, a jednak zawsze zaskakuje. Wytrąca z równowagi. Wymusza nowe decyzje, zachowania. Znów zaczyna się spacer, wchodzenie w inne relacje, od nowa. 

Zmiana przychodzi, gdy jesteśmy na nią gotowi, niekoniecznie tego świadomi. Nie jest naszym wyborem. To też zgoda na pójście w innym kierunku, zdobywanie doświadczenia z innymi osobami. Na uczenie się siebie w innych przestrzeniach, rytmach, z inną ekspresją. To też odwaga, by usłyszeć siebie, podążyć za swoją intuicją, to ona wskazuje kierunek.

Prosta vivencja, a jak odbija życie. Właśnie życie powiedziało zmiana. Zaskakująca, bo dotycząca bezpośrednio biodanzy, ale też biodanza do niej doprowadziła. Dawno zmianie nie towarzyszyła taka akceptacja i ciekawość jednocześnie. Dawno potrzeba zadbania o swój rytm, nie dała o sobie tak mocno znać. Żeby iść z kimś, trzeba najpierw dobrze czuć się ze sobą. 

Stół - 18.10.2020

 Prosty. Nie za duży, ale też niemały. Zapomniałam, że można go rozłożyć. Nigdy nie było takiej potrzeby. Wyznaczał przestrzeń do biesiadowania. Wspólne posiłki umacniają relacje. Ta mówią. Sporadyczne przyjmowanie gości, pobyty bliższych osób, pozwalały ocierać się o ten stan. Doświadczać przez moment, czasem chwil więcej. Codzienność tej przestrzeni była jednak pusta. Kot Mikołaj używał jej do zupełnie innych celów - jako legowiska, punktu widokowego, katapulty do wyskoku na regał, pola do zabawy - upadek przedmiotu z tej wysokości trzeba było zauważyć, czasem reagować, kiedy przesuwał po blacie świeczkę albo wazon z kwiatami. Stół. Sporadycznie przy nim siadałam, czasem pracując z laptopem. Jak zniknął, pomysłów na czas przy nim pojawiło się więcej, ale też szybko przyszło potwierdzenie, że niezbędny to on nie jest. Dom bez niego nadal jest domem. Zjadany w pojedynkę posiłek częściej ma miejsce w kuchni, smakuje również na kanapie. 

Pozbycie się stołu to też zgoda na to, że w codzienności nie ma kto przy nim zasiadać, nie ma z kim jeść, pić, rozmawiać. 

Pisanie - zapis z 16.10.2020

Zacząć pisać. Już Literka za literką układają się słowa. Tak po prostu. Nie boli. Dzieje się. Czy samo? Nie. Myśli płyną. Pisać. Co to właściwie dla mnie znaczy? Kiedyś oczywistość. Potrzeba równie ważna jak oddychanie, jedzenie, picie. Świat opowiadałam zapisanymi słowami. Było to coś naturalnego, odruchowego, coś co zgubiłam, a może porzuciłam? To bez znaczenia. 

Teraz dopomina się uwagi. Dobija się, stuka od środka. Taki mały stworek. Kudłaty, kosmaty, włochaty. Taki mięciutki, z chochlikami w oczach, plastusiowymi, nieco szpiczastymi uszami. Skory do figlowania, zabawy. Dopomina się uwagi. Wyobraźnia podpowiada, że jak ją dostanie, to będzie rosnąć i brykać coraz swobodniej. Na razie się z pewną dozą nieśmiałości uśmiecha. Został zauważony. Trochę z niedowierzaniem, nieco zaskoczony, cieszy się. Jest dokarmiony, choć małymi kęsami. Ważne, by nie był to jednorazowy posiłek. 

wtorek, 14 kwietnia 2020

salon - notatki inspirowane

Czas zarazy zmienia pojmowanie przestrzeni. Centrum życia nadal zdominowane jest przez kanapę. Nadal z jej pozycji słucham muzyki, czytam, a przez ostatni miesiąc raczej próbuję czytać. Siedzę i piję kawę. Kubek ma znaczenie. Patrzę na śpiącego kota Mikołaja, albo go upominam, jak broi i dopomina się uwagi. Piszę, często czekam na reakcję na moją wiadomość. Rozmawiam. Marzec zdominowały rozmowy telefoniczne.

Czasem tylko jestem. Ustawiona twarzą do zachodzącego słońca, wypatrująca wiosny za oknem. Stałe punkty dla wzroku. Obrazek z Wenecji. Gdy zamknę oczy, siedzę tam, cieszę się, że tam siedzę i się cieszę, czuję tamto październikowe słońce, ten spokój we mnie, słyszę gwar obok mnie i plusk wody o kamienne schody... Jest też zdjęcie Bledu. Rzut na wysepkę z kościółkiem. W kadrze nie zmieścił się zamek na skale. Ale ja go i tak widzę. Miejsce, do którego tęsknię. I czarno-biała, jedyna taka, fotografia kota Mikołaja. Portret bardzo z bliska. Pierwsze polowanie Rysia na kocura. I spisek, by to zdjęcie zawisło na ścianie.

Z głośnika snuje się kojąca muzyka. Popołudniami i wieczorami. W poranki chętnie wchodzę podrygując, wyginając się pląsając bez krępacji. Testowanie tych aktywności w wersji zdalnej, po pisemnej inspiracji, zakończyły się póki co pojedynczym sukcesem. Roztańczona zatraciłam się na kolejne 40-minut.

Szeroki parapet do mały wybieg Mikołaja. Tu go znajduję, gdy unika spania w sypialni. Za towarzystwo ma storczyka i orchideę. Glinianego kota od Anity. Jest też sporo książek. Wszędzie są. Tak jak zeszyty i notesy. Długopisy, ołówek. Przekładane piloty.

Przemeblowanie przestrzeni pomiędzy telewizorem a kanapą odbywa się ostatnio regularnie. Ustawione priorytety na dwie godziny jogi, dwa wieczory, kiedy prowadzona trybem on-line jestem w stanie mobilizacji, koncentracji, pamiętania o oddechu i coraz rzadziej walki o życie. A po relaksie do końca dnia już jestem mocno w sobie i ze sobą.

W nocy też tu bywam. Kocur odbywa swoje mini wędrówki na balkon. Zwinięta w kocu czekam na sygnał do powrotu. Tak to jest przejaw rozpieszczenia i gwarancja prawie w całości przespanej nocy.

Jest jeszcze szafka alkoholowa. Nigdy nie wiadomo, w którą stronę pójdzie inspiracja. Jak wino to lepiej czerwone, białe akceptowalne, ale zawsze wytrawne. Jest whisky, znajdzie się gin, słoweńska boroviczka, likier kawowo-czekoladowy, nalewka meksykańska, porto czekające na swoją okazję i dopełnienie czasu. Są też słodycze. Głownie dla gości. Misie haribo na czarną godzinę i ćwiczenie silnej woli.

Drzwi balkonowe dopominające się dokręcenia, otwierane i zamykane czasem kilkanaście razy dziennie. Mały drań ma chodzone.

Zapomniałam o stole. No ale to nie jest jakość szczególnie ważne miejsce. Sporadycznie, ostatnio w ogóle, przy nim siedzę. Ale kilka miłych wieczorów, ciekawych rozmów, się przy nim toczyło. Z bardzo czasem zaskakujących składach osobowych. W pojedynkę bardzo rzadko. Wygrywa kanapa.
Ostatnie jedyne odwiedziny przebiegają też raczej na kanapie. Ale w pakiecie z kojącą bliskością.

Lubię to miejsce. Ale jak nic się nie dzieje, jak telefon milczy, brak zadań do wykonania, jak wyjścia są niewskazane, to mnie ta przestrzeń obezwładnia. Siedzę i niewiele ponadto jestem w stanie zrobić. Jeszcze nie wiem, czy to odreagowanie intensywności ostatnich tygodni, czy pamięć komórkowa z czasu wegetacji.




sypialnia - notatki inspirowane

Powietrze mieni się drobinkami emocji. Kolorowe migotają, pulsują. Cisza wydobywa się spod podłogi, rozlewa na ściany. W sypialni tak lepiej.

Patrzę na swoje zdjęcia. 3 lata temu inna ja. I nawet już nie chodzi o te 15 kg.
Jedna fotografia to zapis delikatności chwili. Wspomnienie mroźnego poranka i zupełnie niewarszawski plener. Dotyk trawy, a w sumie pozostałości grudniowej po niej, na twarzy.
Druga to uchwycona w kadrze radość ze spotkania. Nowa przyjacielska sytuacja, bo jest też na kolanach dziecko. Mała Łucja. I jeszcze zdjęcie na tle drzew. Portret, na którym niepokój lasu jest tłem dla spokojnej mnie.

Przestrzeń przeszywa mój głośny oddech, wypuszczone z wnętrza powietrze. Wychodzą też odczucia tak różne, w uszach dzwoni wiele pytań. Na wypowiedzenie ich na głos, ubranie w słowa, nie mam dziś odwagi.

Nieużywany koci drapak tylko stanowi przeszkodzę do tej części łóżka, z której i tak nie korzystam. Nie się też kto na ten fakt skarżyć. Kot Mikołaj odebrał swoją porcję czułości i poszedł swoimi nowymi ścieżkami/zwyczajami spać gdzieś indziej.

Książki przeczytane noszą na sobie te czekające na swój czas. Poezja miesza się z reportażem, ten znosi towarzystwo kryminałów. I tak szeroko pojęty rozwój wygrywa wyścig po moją uwagę.

Świeczka czeka na ogień, zatańczy wtedy cień na ścianie, sosny zza okna pokażą swoje mniej łagodne gałęzie. Tylko bonsai rośnie zwyczajnie, karmi się tą energią. Jest tu od początku, od pierwszej nocy na tzw. swoim. Rośnie, zmienia listki, pozwala sobie na odpuszczanie tego, co już mu nie służy. Karmi to co nowe, spragnione życia.

Pusty kieliszek czeka na wino. A ja się wzbraniam przed zanurzeniem w noc.

chyba 23.03.2020

sobota, 9 listopada 2019

pożegnanie

W sensie ścisłym nie byliśmy najbliższą rodziną, a emocjonalnie dziś żegnam jednego z najbliższych mi kuzynów. Nasze drogi spotkały się późno, bo dopiero kiedy przyjechałam z dalekiej prowincji na studia. Wojtek towarzyszył mi w procesie oswajania Warszawy, dojrzewania, budowania swojej niezależności. Byłam Jego człowiekiem w rodzinnym domu, przegadaliśmy wiele godzin, kiedy podejmował ważne decyzje, kiedy w Jego życiu pojawiła się Magda. Był ważną osobą także w moim życiu zawodowym, kiedy po socjologii zdecydowałam się iść dziennikarską ścieżką. Bywał z różną intensywnością. Potrafił gubić się na miesiące, by odnaleźć się w najlepszym momencie. Słyszał więcej, niż czasem mówiłam głośno, czasem stanowczo, częściej z delikatnością pokazywał inną perspektywę. Inspirował muzycznie. Im dłużej próbuję oswoić Jego nieobecność, tym więcej wdzięczności czuję. Za znajdowanie w naszych napiętych grafikach przestrzeni na spotkanie, za trzymanie kontaktu w postaci czasem wysłanego tylko sms, za obecność podczas przeprowadzanej życiowej rewolucji i odbyte wspólne mini podróże. Za wszystkie rozmowy, rady, czas, który dla siebie znaleźliśmy. Za możliwość usłyszenia jak śpiewa, wysłuchania, jak go to cieszy. Za opowieści o podróżach, o Zuzi i Agacie i trosce o relacje z nimi. Za szczere rozmowy o porażkach, błędach, ale i planach. Za inspirowanie do robienia nowych rzeczy, odważenie się np. na samotne podróżowanie. Kilka dni przed Wojtka wypadkiem siedziałam sama w Wenecji wspominałam Jego w pojedynkę poznawane Porto. Był ważny i na szczęście zdążyłam Mu o tym powiedzieć i mam nadzieję okazać. 

Wojtek (20.04.1966 - 28.10.2019)

Strach i głos

 Zamyka się w przestrzeni, kiedy mam podnieść słuchawkę i wybrać numer. Najbardziej wtedy jest irracjonalny. Dotyczy rozmów służbowych, częs...